Na początek kilka recenzji starych płyt, ze starej szuflady. Recenzje zostały umieszczone na stronie www.alternation.pl i oświadczam, że jestem ich autorką :)
[2006] APOPTYGMA BERZERK "You and me against the world"
Ty i ja przeciwko światu.. Nie słyszałam bardziej trafnej nazwy albumu, który wywołał tyle zawziętych dyskusji i to jeszcze na długo przed wydaniem. Po latach błądzenia w muzycznych inspiracjach, latach mniej lub bardziej spójnych albumów, Apoptygma Berzerk postanowiła sprzeciwić się wszystkiemu wciągając w swój bunt każdego potencjalnego słuchacza. Jeśli nie byłeś dotąd fanem APB być może możesz zacząć nim być. Grupa przyjęła bowiem nieoczekiwany (za to mocno rozplotkowany) zwrot w muzyce. Zamiast elektronicznych kombinacji, mocne brzmienie żywych gitar; miast spokojnego "come lie next to me" zdecydowane "In this together" wokalisty. Nie sądziłam nigdy że zdarzy mi się pisać na temat grupy, której utwór chcąc niechcąc stał się hitem popularnych telewizji muzycznych i stacji radiowych. Nie sądziłam, że zdarzy mi się o takiej zmianie i tzw. : "komercji" (częsty zarzut) pisać pozytywnie. Do głowy by mi nie przyszło, że jedna z bardziej znanych grup w środowisku świata alternatywnego będzie szturmowała listy przebojów na całym świecie, mimo to pozostając nadal jedną z lepszych grup w naszym małym elektronicznym undergroundzie ;)
"You and me against the world" to juz nie elektronika, to zdecydowany pop-rock i to jeden z lepszych. Owszem nadal słychać, że APB nie wyrzucili syntezatorów i chwała im za to, elektroniczne wstaweczki i tła tworzą bowiem na tej płycie niesamowitą całość godną membran naszych głośników mimo tego, że teraz możemy ustawić tę grupę z powodzeniem obok muzyki U2 czy (nawet chyba trafniej) Johna Bon Jovie, lecz jeśli bolą Was te porównania, równie dobrze możecie wyobrazić sobie nową płytę Apoptygmy obok Zeromancera. To już inna liga, inna bajka. To już nie "Harmonizer" ani słodkie "Kathy's Song". To zdecydowany krok w inny świat, inną publikę i inne wymagania. Oczywiście tylko wtedy jeśli fani okaża się zbyt zamknięci i ograniczeni muzycznie, by nie docenić nowego oblicza APB. Zdecydowane perełeczki to: "Shine On", w którym energia aż popycha do ruszenia się z miejsca; oraz "Cambodia" - utwór będacy coverem Kim Wilde, który od pierwszych tonów nie dość, że porywa zdecydowanie do tańca i energetyzuje, to jeszcze jest bardzo dobrą aranżacją muzyczną hitu sprzed lat.
Apoptygma Berzerk zaryzykowała wszystko zmieniając swój image (nawet wokalista wygląda nieco inaczej), postawiła wiele na jedną kartę mając świadomość, że nie każdemu może spodobać się taka muzyka. Mnie do siebie przekonali, do tego stopnia, ze postanowiłam razem z nimi stanąć przeciw światu nucąc sobie "In this together"...
[2006] De/Vision "Subkutan"
Zdecydowanie nie każda grupa może pochwalić się stażem tak długim jak De/Vision. Nie każda też grupa moze pochwalić się swoim fan klubem jak De/Vision. Nie każda w końcu może po tylu latach wydać płytę, po którą fani i nie tylko, sięgną z przyjemnością i nie zawiodą się. Jak sie okazuje takie rarytasy zdarzają się nie tylko w jednej z sieci komórkowych, ale też na naszej scenie. Nikt nie spodziewał się czegoś nowatorskiego, nikt nie czekał na mega eksperymenty i może właśnie dlatego płyta De/Vision zatytułowana "Subkutan" jest tak dobra. Nikt nie zapowiadał zwrotów muzycznych, nie obiecywał złotych gór i może właśnie dlatego trudno jest ten album skrytykować. Po paru latach na scenie, wielu wydawnictwach : płytach, singlach, epkach, De/vision reprezentuje swoją muzyką poziom, który wypracowało sobie przez te lata. Nie dostaniemy na tym krążku nic więcej i nic mniej niż De/Vision i chyba właśnie na tym polega jego fenomen. Zupełnie jakby twórcy chcieli nam powiedzieć: nie musimy tworzyć składanek i reedycji by nadal brzmieć tak dobrze jak nas pamiętacie. Mimo to, iż płyta brzmi jak "stare i dobre" to nadal tchnie świeżością i stara się iść z duchem czasu, jest nawet ponadczasowa, gdyż nie ma to większego znaczenia kiedy, w którym roku i na jakim etapie grupa wydałaby taki album, co więcej im dłużej słucham "Subkutan" tym bardziej mam wrażenie, że przechodzę przez wszystkie kolejne etapy muzyczne formacji. Nie brak tu odważnych riffów i żywych instrumentów jak to miało miejsce na Void, nie brak przemyślanych melodii wygrywanych na syntezatorze i nie brak ponad wszystko emocji płynących z tych dźwięków i ich kompozycji. Choc może wydac się to dziwne dla ludzi, którzy sluchają grupy od wielu lat.. moim ukochanym utworem juz teraz na albumie, utworem, który wpadł mi w ucho od razu i jak na razie nie opuścił moich zmysłów jest "Star Crossed Lovers", jednak mam świadomość, ze na tej jednej, melancholijnej kompozycji się na pewno nie skończy, trudno jest znaleźc na tym wydawnictwie wybitnie cięzkie, niezrozumiałe czy nieprzyjemne kawałki. "Subkutan" jest jak esencja De/Vision, jak podstawowa treść wokół której budowane było tyle emocji, jest wszystkim tym co w De/Vision najlepsze, najczystsze i najbardziej godne podziwu. W roku 2006 otrzymaliśmy płytę, która mnie potrafi usatysfakcjonować. Album do którgo podchodziłam z nieufnością a który postanowił mnie zaskoczyć od początku do końca, co więcej.. udało mu się to. Jedynie na co można narzekac to fakt, że by zachwycić się nowym wydawnictwem, trzeba choć odrobine znać i lubić De/Vision, niektórzy zapewne zaczną narzekac na to, iż płyta nie zaskakuje nowością, odświeża natomiast mijające lata. Jeśli szukasz więc wrażeń i nowych eksperymentów, poszukiwania i bładzenia po omacku w świecie muzyki - nie sięgaj po nowy "Subkutan"!! Jeśli natomiast szukasz tej przestrzeni w której umieściło się De/Vision, przestrzeni, która jest starannie wypracowanym doświadczeniem wielu lat, w której ścieżki są dokładnie wytyczone, zmierzające do perfekcji a nade wszystko w której wykonawcy czują się najlepiej - musisz tę płytę mieć.
[2005] IRIS - "Wrath"
Miłośnicy starego Iris nie rozczarują się, nadal słychać ten sam klimat, który od początku charakteryzował ich muzykę jednak styl nie pozostał ten sam. Znajdziemy na tej płycie sporo świeżych gitarowych brzmień przeplecionych z synthpopowym brzmieniem.
Co można powiedzieć o tej płycie?
Jest na pewno pozycją nastrojową, być może to zasługa pojawiających się często gitarowych wariacji, które tworzą nieco romantyczne tło całej płyty. Niestety właśnie ta nastrojowość i romantyzm z czasem stają się najgorszą stroną płyty dla tych co cenią sobie w muzyce energię, po wielokrotnym przesłuchaniu album staje się po prostu nudny.
Podczas gdy na „Awakening” znajdowały się kawałki, które przyjemnie zapadały w pamięć i łapałam się na tym, że nucę je sobie pod nosem – jak np. „Sorrow Expert” czy „You’re the answer”, na nowej płycie niestety nie znalazł się ani jeden kawałek, który wybijałby się w taki sposób z całości. Płyta pełna jest balladkowych piosenek, które wprowadzają mnie po wielu przesłuchaniach w stan lekkiego znużenia. Wybitnie brakuje na niej jakiegoś choć jednego żywiołowego hitu. Nawet te szybsze ściezki jak „Lands Of Fire” czy „No One Left to Lose”, być może dzięki gitarze, a może przez głos wokalisty mimo szybszego rytmu są po prostu niknącymi gdzieś w tle balladkami.
Dużym plusem natomiast jest umiejętne zmienienie stylu, wprowadzenie gitar bez choćby najmniejszej zmiany klimatu, który tak bardzo cenią sobie romantycy muzyki synthpopowej w twórczości Iris.
Co można powiedzieć o tej płycie?
Jest na pewno pozycją nastrojową, być może to zasługa pojawiających się często gitarowych wariacji, które tworzą nieco romantyczne tło całej płyty. Niestety właśnie ta nastrojowość i romantyzm z czasem stają się najgorszą stroną płyty dla tych co cenią sobie w muzyce energię, po wielokrotnym przesłuchaniu album staje się po prostu nudny.
Podczas gdy na „Awakening” znajdowały się kawałki, które przyjemnie zapadały w pamięć i łapałam się na tym, że nucę je sobie pod nosem – jak np. „Sorrow Expert” czy „You’re the answer”, na nowej płycie niestety nie znalazł się ani jeden kawałek, który wybijałby się w taki sposób z całości. Płyta pełna jest balladkowych piosenek, które wprowadzają mnie po wielu przesłuchaniach w stan lekkiego znużenia. Wybitnie brakuje na niej jakiegoś choć jednego żywiołowego hitu. Nawet te szybsze ściezki jak „Lands Of Fire” czy „No One Left to Lose”, być może dzięki gitarze, a może przez głos wokalisty mimo szybszego rytmu są po prostu niknącymi gdzieś w tle balladkami.
Dużym plusem natomiast jest umiejętne zmienienie stylu, wprowadzenie gitar bez choćby najmniejszej zmiany klimatu, który tak bardzo cenią sobie romantycy muzyki synthpopowej w twórczości Iris.
Jak na pierwszą notę wystarczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz